Wraz z dostępem do szerokopasmowego internetu, otrzymaliśmy możliwość poznania telewizyjnych produkcji z zachodu, które to - przykro stwierdzić - rozkładają nasze rodzime tasiemce na łopatki. Seriale stają się powoli chętniej oglądane od filmów, a aktorzy, producenci i reżyserzy widzą w nich ogromny potencjał, o czym z resztą pisałem TUTAJ. Po prostu niektóre scenariusze na dużym ekranie wiele by straciły i ich twórcy wolą zaryzykować stratę kilku dolarów na korzyść setek tysięcy wiernych fanów, chętnych obejrzeć wszystko inne wychodzące spod ich pióra. Jednym z takich seriali jest niewątpliwie "Utopia", która choć mało jeszcze znana, jeszcze niejednego widza zachwyci.
Współczesne kino z wysp jest tak charakterystyczne, że bardzo ciężko jest je podrobić. Poza tym mało kto tego nawet próbuje, bo zwykle kończy się to jak z Mrozem i Timberlakiem. Czym jest ta ich niepowtarzalność? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, ale na pewno wielki wpływ na to ma ta lekka groteska wdrążona w ujęcia, kolorystykę, kadrowanie, scenariusz i nawet grę aktorską. To jest już chyba nieodłączną częścią brytyjskiej kultury i smakuje najlepiej tylko wtedy kiedy podawana jest w swoim naturalnym klimacie. Podobnie jak donut najsmaczniejszy będzie razem z lurowatą kawą w przydrożnej, amerykańskiej knajpie, sushi podane przez bujnie wymalowaną kelnerkę w kimono na przedmieściach Tokio i czysta wódka przy uginającym się od bigosu i kiełbasy stole na polskim weselu. Na szczęście w "Utopii" nikt nic nie podrabia, serial jest stworzony w całości przez Anglików, podany przez angielską stację, przez co jest pyszny, zapada w pamięć, i chce się więcej.
Sama fabuła "Utopii" przyciąga, choć dla serialowych geeków może brzmieć trochę banalnie i lekko przypominać dobrze znane już historie i fabularne szkice przedstawiane przez inne stacje, w starszych produkcjach. Jednak niech was to nie zwiedzie, bo fenomen tkwi tu w oprawie wizualnej i klimatycznej, dzięki której odbiór tej odcinkowej opowieści jest o wiele bardziej efektowny.
Serial opowiada o grupie fanów opowieści graficznej, narysowanej ponoć przez pacjenta szpitala psychiatrycznego. Komunikują się oni ze sobą za pomocą internetowego forum, na którym pewnego dnia, jeden z nich publikuje wiadomość o tym, że w jego ręce wpadła druga, nigdy niewydana część legendarnej powieści. Problem w tym, że dotyka ona niewygodnych tematów spiskowych dotyczących rządu i jego niecnych planów. Śladem manuskryptu ruszają członkowie tajnej organizacji Sieć, nie mający żadnych oporów przed tym, żeby unicestwić każdego kto poznał jego treść.
Choć "Utopia" stoi daleko od kina sensacyjnego do jakiego przyzwyczaiło nas Hollywood, nie brakuje w niej broni, wybuchów, pościgów, zaskakujących zwrotów akcji i śmierci, czasem nawet bardzo brutalnej. Twórcy są na tyle odważni, że tak naprawdę bawią się przemocą i socjopatią i choć na pierwszy rzut oka wygląda to komicznie, każdy kto spotyka się z wyspiarskim kinem nie po raz pierwszy, zauważy cały tragizm tej sytuacji i to, o co tak naprawdę reżyserowi chodziło.
To co w tym serialu najlepsze, to na pewno wszystko co możemy zobaczyć i usłyszeć. Kadry są fenomenalne, a kolorystyka (praktycznie cała akcja serialu odbywa się za dnia) po prostu sprawia, że "wow" wypowiedziane przez nasze usta jest w tej sytuacji odruchem bezwarunkowym. Nie mogę odejść od skojarzeń z takimi brytyjskimi hitami jak "7 psychopatów", "Filth" czy "Harry Potter i insygnia śmierci cz.1", które stroną wizualną (i nie tylko) wdusiły mnie w glebę zręczniej niż zawodnik MMA. Mówić o muzyce dużo nie trzeba. Jest dograna idealnie do tego co widzimy na ekranie. Bardzo modernistyczna, ale z plemiennym charakterem, niepokojąca i mocno słyszalna, choć minimalistyczna do granic.
Ciężko jednym słowem opisać jaki gatunek prezentuje "Utopia". Choć mamy tu do czynienia z konspiracją na światową skalę, nie jest to do końca serial szpiegowski. Operując banałami i bardzo prostymi rozwiązaniami, autorzy serwują nam coś zaskakującego i pięknego audiowizualnie. Wielu z was z pewnością skojarzy się z takimi tytułami jak "Zagubieni" czy "Herosi", bo i mają pewne wspólne cechy. Jednak obawiam się, że "Utopia" jest tworem na tyle dobrym, że przeciętny zjadacz popcornu nie do końca pojmie o co w tym wszystkim chodzi. I nie mówię tu o fabule, bo ta jest raczej prostolinijna. Chodzi bardziej o klimat i zabiegi kosmetyczne na scenariuszu, mające na celu wprowadzenie oryginalności i niepowtarzalnego angielskiego stylu.
Bohaterowie tego serialu są narysowani w bardzo komiksowej konwencji, tak aby każdy był wyraźny i na swój sposób oryginalny. Mamy maniaka komputerowego, z pozoru głupiutką studentkę, sztywnego pracownika korporacyjnego, dzieciaka z patologicznej rodziny, zdesperowanego urzędnika i ścigającego ich po całym kraju bezwzględnego zabójcę w dieslu (i nie chodzi o auto, a o sposób w jaki oddycha). Ten ostatni to bez dwóch zdań największy smaczek całego show. Postać tak interesująca, że z utęsknieniem czekamy na kolejne sceny z nim w roli głównej. Przypomina mi trochę Antona z "To nie jest kraj dla starych ludzi", ale może to tylko ja...
Zbyt wysoki poziom artystyczny jest największym problemem "Utopii" o czym świadczy to, że David Fincher, czyli specjalista od przekładania tego co dla Amerykanów zbyt trudne i klimatyczne ("Zodiak", "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", "House of Cards"), na ich prostotę (czyt. prostactwo), wziął się za kolejny remake i jest nim właśnie "Utopia", którą nakręci na prośbę stacji HBO. Choć jestem raczej przeciwnikiem amerykańskiego remake'owania, to w tej sytuacji uważam, że to słuszna decyzja. Otóż nie każdy widz ma tak dobrze wypracowany smak i gust, żeby ujrzeć piękno angielskiej "Utopii". Niestety, to na co niektórzy muszą pracować latami, ci cholerni Brytole mają od urodzenia. Nie ważne czy jest to kopanie piłki, śpiewanie czy filmowanie. Przynajmniej kobiety mamy ładniejsze.
0 komentarze:
Prześlij komentarz