Żyjemy w czasach, w których jednym z podstawowych celów, a jednocześnie wyznacznikiem wartości każdego młodego człowieka jest jego wykształcenie. W naszym cebulą pachnącym kraju, jest to nielogiczne i niemiarodajne ze względu na to, że każdy matoł może skończyć studia co skutkuje tym, że grafikę przedstawiającą procent ludzi bezrobotnych można łatwo pomylić z etykietą wódki, a obraz studenta w oczach obywatela jest na tyle przerażający, że ludzie woleliby przenocować u siebie w mieszkaniu dorosłego knura po kąpieli w gnoju niż parę studentów. Zupełnie inaczej jest w Anglii, gdzie mało kogo na studia stać, a ich poziom jest tak wysoki, że absolwent wyższej uczelni ma spory szacunek wśród społeczeństwa, zapewnioną świetlaną przyszłość i zarezerwowane miejsce wśród krajowych elit.
W filmie "Była sobie dziewczyna", taki właśnie życiowy scenariusz widzi dla siebie Jenny (Carey Mulligan), a raczej widzi go jej ojciec, który inwestuje w przyszłość córki każdy grosz, nie zapominając wypominać jej tego przy każdej możliwej okazji. Jenny marzy o dostaniu się na Harvard, gdzie mogłaby studiować filologię angielską. Oprócz nauki, która nie sprawia jej większych problemów, jej wielką pasją jest kultura Francji. Główna bohaterka potrafi całymi godzinami wsłuchiwać się w wokalne parady Edith Piaf, a każdą wolną chwilę (pomimo sprzeciwów ojca) poświęca na naukę języka francuskiego. Pewnego dnia, na jej drodze pojawia się dużo starszy od niej David (Peter Sarsgaard), który wywraca całe jej życie do góry nogami.
Swoją codzienność związaną z ciągłą nauką i wyrzeczeniami, Jenny traktuje wyłącznie jako inwestycję w przyszłość. Wie, że jeśli chce móc pozwolić sobie na wysoki poziom życia i spełnienie najskrytszych marzeń, musi cierpieć teraz, kiedy to właśnie jej młodzieńczy bunt pragnie wolności najbardziej. Gdy pojawia się magiczna, furtka w postaci przystojnego Davida, która ozdobiona we wszystkie zakazane owoce, kręcące Jenny najbardziej, może pozwolić jej przejść drogą na skróty do życia, którego tak pragnie, omijając referaty, korepetycje i testy z łaciny, młoda i naiwna dziewczyna nie potrafi sobie odmówić skorzystania z niej. Jednak w życiu jak w McDonalds - wszystko ma swoją cenę i nic nie jest takie jak wygląda na ulotce. Jenny przekonuje się, że fast food'owe stołowanie zwykle kończy się źle, ale istnieją smaki dla których warto zaryzykować niewątpliwą biegunkę.
Tym co w filmie autorstwa duńskiej pani reżyser Lone Scherfig urzeka najbardziej jest jego prostota. Cała historia jest przedstawiona w jednej, prostej linii, postacie nie grzeszą głębią, a moralitet - choć zaskakujący - jest nam łopatologicznie wklepany do głowy, dzięki dyskusjom między główną bohaterką, a dyrektorką jej liceum. Mimo tych wszystkich raczej negatywnych aspektów, film jest zaskakująco dobry i przemienia wszystko to co na pozór banalne i irytujące w cechy pozytywne. Nic dziwnego, bo za scenariusz odpowiada sam Nick Hornby, czyli jeden z najbardziej poczytnych, angielskich pisarzy.
"Była sobie dziewczyna", choć obsypany nominacjami do najważniejszych nagród filmowych, nie jest jakimś zjawiskiem w filmowym świecie, ale ma w sobie coś co ciężko jednoznacznie określić i zapada w pamięć, nawet jeśli potraktujemy go jako relaksujące kino na wieczorny seans pod kocem. Idealny przykład na to, że proste kino wcale nie musi być sensacyjne i wybuchowe.
TYTUŁ: Była sobie dziewczyna
REŻYSERIA: Lone Scherfig
OBSADA: Carey Mulligan, Peter Sarsgaard, Rosamund Pike
0 komentarze:
Prześlij komentarz