Krawat, pejcze i rozwolnienie


Muszę przyznać, że ekranizacja harlequina sprzedanego w setkach milionów egzemplarzy była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier 2015 roku. Dlaczego? Uległem najprostszej reklamie filmowej, czyli zwiastunowi, który był naprawdę niezły. Po informacjach dotyczących obsady i stanowiska reżysera, byłem już prawie przekonany, że twórcy zagrają wszystkim na nosie i nakręcą naprawdę dobry film na podstawie fatalnej książki. I co? Chciałoby się napisać "gówno", ale jeśli mam być rzetelny i zrecenzować film w całkowitej zgodzie z sobą, muszę przyznać, że nie było aż tak źle, choć "50 twarzy Greya" z fekaliami wiele ma wspólnego i będę o nich wspominał jeszcze nie raz.  Ba, będą nawet motywem przewodnim tej recenzji.


Niektóre opisy w tym tekście mogą być uznane za spoilery (choć nie wiem co tu można zaspoilerować), więc czytacie na własną odpowiedzialność.

Żeby było jasne - książki E. L. James nie czytałem. Próbowałem, ale 15 stron wystarczyło, aby pojąć, że pamiętniki 13-latek nie są dla mnie. No, ale czego można się spodziewać po 45 letniej kobiecie, która zafascynowana powieścią dla młodzieży wczesnoszkolnej postanawia napisać fun-fick dla dorosłych? Podpowiem - chujni, więc jakby nie było, E. L. James stanęła na wysokości zadania. Po ogromnym sukcesie na rynku wydawniczym, ekranizacja była tylko kwestią czasu, a jej sukces pewny jak sraczka po śliwkach ze śmietaną. Dlatego zaskoczenie jest ostatnim uczuciem towarzyszącym spoglądaniu na wyniki "50 twarzy Greya" w światowym Box Office. Choć nie od dziś wiadomo, że wybór tłumu nie jest wyznacznikiem jakości, to w tym przypadku mamy sytuację idącą nieco dalej - gdzie tłum, tam nie ma czego szukać.


Prosta historia o kopciuszku, przepisana na tysiące sposobów, zyskała w tym przypadku kolejny dodatek fabularny - seks sado-maso. Otóż niewinna, szara myszka Anastasia Steele (Dakota Johnson), zastępując chorą na grypę koleżankę, przeprowadza wywiad z miejscowym multimilionerem, Christianem Greyem (Jamie Dornan). Rozmowa im się nie klei (być może dlatego, że tytułowy bogacz ma rozwolnienie i bardzo chętnie skorzystałby z toalety, a przynajmniej to można wywnioskować z wyrazu jego twarzy), ale mimo wszystko, bohater wywiadu jest zafascynowany studentką i postanawia spotkać się z nią ponownie, tym razem w sklepie z narzędziami - gdzie Anastasia dorabia sobie po zajęciach. Po wątpliwie zabawnym dialogu między sklepowymi półkami, historia zaczyna nabierać tępa. Nasi bohaterowie wybierają się na POM'a (Powolny Objazd Miasta) służbowym helikopterem Greya, później się całują, robią POM'a szybowcem, uprawiają seks, a na koniec, żeby przypieczętować swoje blacharstwo - Anastasia decyduje się spełnić seksualne, sado-masochistyczne fetysze swojego nowego chłopaka w zamian za sportowe auto. Problem w tym, że milioner koniecznie chce spisać akt własności wobec panny Steele, tak by była tylko jego, na każde zawołanie. Jej natomiast nie do końca pasują takie punkty umowy jak analny fisting i korki odbytnicze, więc wspólnymi siłami próbują dojść do ugody. Co z tego wyniknie? Nie łudźcie się. Nic kurwa nie wyniknie.


Jeśli miałbym zdecydować co w tym filmie jest gorsze - fabuła czy aktorstwo, to pewnie posrałbym się z zadumy. Jamie Dornan, odgrywający tytułową rolę, ma tu urodę chłopca z boysbandu, więc kiedy wypowiedział legendarne już zdanie o tym, że nie uprawia miłości, a ostro się pieprzy - męska część sali kinowej gromko parsknęła śmiechem - nie pomogło mu w tej sytuacji gniewne zmrużenie oczu (co z resztą robi przez większość filmu, wyglądając jakby właśnie robił w spodnie) i zmieszanie na twarzy jego koleżanki z planu - Dakoty Johnson, która sama sprawiała wrażenie mocno opierającej się przed wybuchem szyderczego rechotu. Jeśli już jesteśmy przy żeńskiej części obsady, warto wspomnieć, że zarówno Anastasia jak i jej przyjaciółka - Kate (Eloise Mumford), choć stare w rzeczywistości nie są, wyglądają bardziej jak wykładowcy na emeryturze niż studentki, ale kto by się tym przejmował. 

Lekkim zaskoczeniem fabularnym było dla mnie to, że wbrew wszelkim opisom, według których młoda studentka literatury poznaje wpływowego przystojniaka, wciągającego ją w dziki świat seksu sado-maso, w rzeczywistości film opowiada o tym, jak to ta sama studentka próbuje wyleczyć swojego oprawcę z seksualnych odchyleń. Nie wiem jak wygląda to w książce, ale ostatecznie taki zabieg sprawia, że historia niewiele ma wspólnego z zapowiadanym wszem i wobec wyuzdaniem, a wilgotność majtek kur domowych zakochanych w powieści E. L. James wydaje się jeszcze dziwniejsza niż wcześniej...



Kiedy dowiedziałem się, że reżyserią "50 twarzy Greya" zajmie się Sam Taylor-Johnson (prywatnie żona o 23 lata młodszego Aarona Taylor-Johnsona z "Kick-ass"), która ma na koncie segment w dokumentalizowanym filmie ze scenami pornograficznymi, pomyślałem sobie, że może być naprawdę nieźle. W końcu to o to cały medialny szum, czyż nie? Nic tak nie kręci prostego śmiertelnika jak ostre rżnięcie na ekranie, a jeśli można wytłumaczyć swoją zboczuszkowość tym, że to przecież sztuka, a nie żadne porno to już całkiem bomba. Problem w tym, że ani to sztuka, ani porno, bo więcej pikanterii uświadczylibyśmy obserwując śpiące w oddzielnych pokojach rodzeństwo 90-latków po pigułce gwałtu niż w scenach erotycznych stworzonych przez 47-letnią panią reżyser. Choć łapała się wszystkiego - kostek lodu na nagich ciałach, macanek pod stołem przy rodzinnej kolacji, całowania w windzie - to zabrakło jej jednego - napięcia. W klasykach filmowej erotyki takie zabiegi były otulone budowanym stopniowo napięciem, które to tworzyło aurę podniecenia. W "50 twarzach..." wszystko jest suche, cierpkie i zabawnie nieudane. Spowodowane jest to najzwyczajniej w świecie totalnym brakiem chemii pomiędzy głównymi bohaterami, bo przecież wszystko nakręcone jest więcej niż poprawnie, a zdjęcia to jedna z najlepszych stron tego filmu.


Film jest naprawdę ładnie sfotografowany. Podoba mi się kolorystyka, pojawiające się co jakiś czas symetryczne kadry, scenografia i dbałość o szczegóły (wystrój siedziby Grey Enterprises Holdings, logo na ołówkach, pojazdach itd.). Jednak tym co najbardziej urzeka w tej ekranizacji jest z pewnością soundtrack. Mogę nawet powiedzieć, że to jedyna rzecz, która pomogła mi wytrzymać do końca seansu, począwszy od otwierającego film coveru "I put a spell on you", na totalnie niesamowitym remixie "Crazy in love" Beyonce, znanym z trailera kończąc. Nie rekompensuje to jednak totalnie płaskiej, śmiesznej i nudnej fabuły, scenariuszowych dziur i totalnego błędu castingowego, dotyczącego każdego występującego w filmie aktora, bez wyjątku.

Wbrew pozorom, nie chcę całkowicie do filmu zniechęcać, bo jeśli ktoś lubi proste historie z jakimś tam wątkiem romantycznym w tle, to ta pozycja może jednak okazać się dla niego akceptowalna.  Nudna, głupia i bez pointy, ale w jakiś sposób ciekawa. Jeśli jednak jesteście ofiarami medialnego oszustwa, dotyczącego mocnej erotyki zahaczającej nawet o pornografię - lepiej zostańcie w domu i za pieniądze na bilet do kina, kupcie sobie abonament na Brazzers, bo szczytem wyuzdania są tu migające ujęcia cycków, dup, spadających z nich za dużych spodni (albo obciążonych kupą, którą tak bardzo przez cały film stara się zrobić Jamie Dornan), trochę łoniaków i przygryzanie warg mające w sobie tyle erotyzmu co plewienie ogródka w kombinezonie strażackim. Sceny sado-maso, na których opiera się popularność filmu są niezamierzenie komediowe i ugłaskane do oporu, więc zboczuszki nie mają tu czego szukać. Koniec końców, jeśli panie zaczytujące się w "50 twarzach..." chcą poznać czym tak naprawdę jest bdsm, zapraszam do zapoznania się z filmami, w których główną rolę również odgrywa Grey - Sasha Grey.

Choć wewnętrzny głos podpowiada mi, żebym nie rzucał więcej niż 2 rolki, muszę być bardziej pobłażliwy, bo zdjęcia i muzyka na to zasługują. Poza tym, wnioskując z miny Greya - papier mu się przyda.

TYTUŁ: 50 twarzy Greya
REŻYSERIA: Sam taylor-Johnson
OBSADA: Jamie Dornan, Dakota Johnson, Eloise Mumford

ROK PRODUKCJI: 2015
Share on Google Plus

About Unknown

This is a short description in the author block about the author. You edit it by entering text in the "Biographical Info" field in the user admin panel.

2 komentarze:

  1. Nie widziałem jeszcze ani jednej pozytywnej recenzji tego filmu... i chyba zaczynam rozumieć, że chcąc nie chcąc będę musiał to oglądnąć, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Po Twojej recenzji mam wrażenie, że będzie to bolało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Będziesz musiał poszerzyć skalę ocen o kilka piw :D

    OdpowiedzUsuń