Z tym wampirem nie pójdziesz na randkę


Skończyły się wakacje, idzie jesień, a razem z nią smętne i krótkie dni pełne melancholii, w które można na wszystko narzekać (czyli to co lubię najbardziej). Jedną z tych pozytywnych rzeczy związanych z końcem lata jest powrót seriali i programów telewizyjnych, których sezony zakończyły się przed okresem wakacyjnym. Wiele stacji proponuje również nowe rozwiązania na spędzenie miłego wieczoru przed telewizorem, a jednym z takich pomysłów jest serial "Wirus" stacji FX, który w Polsce możemy oglądać na kanale FOX. Z góry uprzedzić trzeba, że nie jest to serial dla każdego, bo daleko mu do typowych, telewizyjnych basic'ów będących w stanie zainteresować i wciągnąć do reszty z tą samą łatwością zarówno ciebie jak i twoją mamę. Myślę jednak, że znajdzie w naszym kraju znakomite grono odbiorców, głównie pośród widzów w wieku stanowczo poniżej teoretycznie zakładanego targetu.

Seriale z domieszką sci-fi od lat mają się bardzo dobrze i nic nie wskazuje na to, aby miało dojść do jakiejś drastycznej zmiany. Jeśli chodzi o tematykę stricte wampiryczną trzeba przyznać, że tutaj sprawa ma się trochę inaczej. Sercowe rozterki młodych kobiet zakochanych w upudrowanych na blado, przystojnych wampirach walczących z wilkołakami, zmiennokształtnymi, wróżkami, wiedźmami, chochlikami czy innymi belzebubami zaczynają powoli nudzić. Telewizyjni twórcy szukając pewnych alternatyw, postanowili zekranizować książkę znanego, hiszpańskiego reżysera z talentem jeszcze większym niż obwód jego spodni w pasie - Guillermo del Toro o tytule "Wirus" (oryg. "The Strain"), którą napisał do spółki z Chuckiem Hoganem, a realizacją serialu zajęli się... Guillermo del Toro i Chuck Hogan



Skłamałbym, gdybym powiedział, że ten męski duet stworzył książkę, a później serial nie traktujący o wampirach, bo bez dwóch zdań fabuła skupia się głównie na motywie znanych wszystkim dobrze krwiopijców. Jednak to co sprawia, że serial wyróżnia się na tle obrazów o tej tematyce to podejście do tych legendarnych kreatur. Del Toro i Hogan uwspółcześnili je nieco, jednak nie w sposób znany z "Czystej Krwi", w której wampiry prowadzą nocne kluby i piją zsyntetyzowaną, ludzką krew, albo "Zmierzchu" gdzie słońce odsłaniało brokatowy makijaż umarlaków zamiast zamieniać ich w proch. Nic z tych rzeczy. W "Wirusie" uwspółcześnienie wampiryzmu polega bardziej na umedycznieniu tego zjawiska. Jednak nie łudźcie się, oprócz brzmiącego dość logicznie wytłumaczenia na czym polega wampirzy, pasożytniczy wirus, jak się przenosi, oraz jak mu zapobiec, mamy tu również postacie i fabularne posunięcia wyrwane z końca tęczy, więc jeśli liczycie na brak kwestii nadprzyrodzonych, to się lekko zawiedziecie.

Głównym bohaterem "Wirusa" jest Dr Ephraim Goodweather - znany epidemiolog, całkowicie oddany swojej pracy przez co ma spore kłopoty rodzinne. Pewnego dnia, zostaje wezwany na lotnisko Kennedy'ego, gdzie wylądował samolot widmo. Po wejściu zespołu epidemiologów do środka maszyny, okazuje się, że prawie wszyscy pasażerowie są martwi. Jednak czy na pewno? Po krótkim czasie ich ciała zaczynają znikać z kostnicy, przemienione w krwiożercze, nocne bestie szukając pożywienia na ulicach Nowego Jorku. Dr Goodweather odkrywa, że stoi za tym wirus, przenoszony przez małe, wijące się pasożyty wewnątrz zarażonego organizmu, ale szybko zostaje on uznany za osobę niepoczytalna i niebezpieczną, bo na rozprzestrzenianiu się wirusa zależy wysoko postawionym osobom.


Tym co najbardziej urzeka w serialu Del Toro i Hogana jest klimat filmów i programów telewizyjnych przełomu lat '90/2000. Lokacje zmieniają się często, za każdym razem pojawia się na ekranie informacja o miejscu akcji, są retrospekcje, komiksowo wyraźni, wręcz drastycznie przerysowani antagoniści i to na co czekałem najbardziej po przeczytaniu książki - sceny gore (co prawda dość lekkie, ale zawsze). Wampiry z wirusa wyglądają przerażająco, choć tak naprawdę bliżej im do zombie niż klasycznych wampirów, bo nie posiadają inteligencji, a jedynie zwierzęcy instynkt zmuszający ich do ciągłego pożywiania się. Nie mają kłów tylko żądła na końcu długich, rozwijających się jak u żaby jęzorów. Mimo wszystko, oprócz picia krwi mają jeszcze kilka wampirzych słabości takich jak śmierć przez kontakt ze słońcem i srebrem, czy brak odbicia w lustrze. Najbardziej zaskakująca w telewizyjnym "Wirusie" jest wierność co do papierowego pierwowzoru. Po raz pierwszy oglądam film/serial, który praktycznie w niczym nie odbiega od książki, na podstawie której powstał.

Twórcom serialu nie udało się ostatecznie zaangażować tych aktorów, o których walczyli (m.in. John Hurt jako prof. Abraham Setrakian, którego ostatecznie zastąpił znany z serii o Harrym Potterze, David Bradley), ale i tak obsada robi całkiem spore wrażenie, bo większość postaci z pierwszego i drugiego planu kojarzymy z innych produkcji telewizyjnych. 

Mroczny klimat niepewności utrzymuje w napięciu, choć można się trochę znudzić, kiedy przez kilka pierwszych odcinków oglądamy na okrągło przemieniających się w bestie ludzi, zjadających innych ludzi, którzy później również zamieniają się w bestie i pożerają innych ludzi, którzy później zamieniają się w bestie itd... Jednak w pewnym momencie wszystko zaczyna się powoli wyjaśniać, a akcja nabiera tempa, więc jeśli ktoś lubuje się w lekko kiczowatych dreszczowcach z dość oryginalną fabułą, nie wymagającą specjalnie myślenia, "Wirus" będzie idealnym rozwiązaniem na wtorkowe wieczory przed telewizorem.
Share on Google Plus

About Unknown

This is a short description in the author block about the author. You edit it by entering text in the "Biographical Info" field in the user admin panel.

0 komentarze:

Prześlij komentarz