Gad niezbędny


60 lat minęło od kiedy w Japonii powstał pierwszy film o ogromnym potworze Gojira, strzegącym naszej planety. W najnowszej odsłonie bestia opisywana jest jako mityczny stwór, starszy od dinozaurów, który żywi się energią nuklearną, niegdyś z promieniowań występujących na Ziemi miliony lat temu, dziś tymi pochodzącymi z jej jądra, przez co siedzi schowana głęboko na dnie oceanu. Naiwna historia w przeciwieństwie do innych filmów w podobnej tematyce ("Pacific Rim") nie stara się nawet być wiarygodna co wbrew pozorom nie wpływa pozytywnie na jej ostateczny odbiór. Gareth Edwards musi się jeszcze wiele o reżyserii nauczyć, bo choć jego pierwszy film, "Strefa X" wyszedł mu całkiem nieźle (choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zrobił to niechcący), to "Godzilli" brakuje wszystkiego po trochu jeśli chodzi o cechy charakterystyczne dla kina tego gatunku, przez co film jest bezpłciowy jak Conchita Wurst.

W 1999 roku archeolodzy odnajdują wykopalisko, którym są szczątki mitycznego stwora. Oczywiście rząd zataja wszystkie informacje i nikt jeszcze wtedy nie wie, że uwolnili właśnie ogromną siłę, która może okazać się formą zagłady ludzkości. Jeden z naukowców pracujących w elektrowni jądrowej, poprzez ludzką arogancję traci żonę podczas wybuchu reaktora spowodowanego przez rzekome wstrząsy sejsmiczne. Od tamtej pory, poprzysiągł sobie, że odnajdzie prawdziwą przyczynę awarii i dowie się co tak uparcie ukrywają rządzący.


Ci, którzy oczekują nie wiadomo jakiej rozwałki mogą być trochę zawiedzeni. Nie chodzi o to, że jej nie ma, jest i to całkiem efektowna, trzeba po prostu większość filmu na nią poczekać. Akcja rozwija się bardzo powoli, ale to chyba dobrze, a przynajmniej byłoby dobrze, gdyby reżyser trochę bardziej się postarał. Niby przez połowę filmu mamy okazję poznać głównych bohaterów, ale nie udaje nam się to do końca, bo ci najbardziej interesujący, jak Joe (Bryan Cranston) zostają po chwili bezsensownie uśmierceni, a reszta jest bezuczuciowa i naturalna jak nowa ręka Jamiego Lannistera z "Gry o tron". Głównym bohaterem jest młody saper Ford. Trzeba przyznać, że znany z roli "Kick-Assa" Aaron Taylor-Johnson muskularnie przygotował się do roli, bo wystarczyłoby wciągnąć mu na dupę dresy i mógłby spokojnie zbijać piątki chłopakom pilnującym polskich blokowisk. Na ekranie partneruje mu Elizabeth Olsen, czyli jedyna ze znanych sióstr, która nie nadawałaby się na eksponat układu kostnego w szkolnej sali biologicznej.


Wygląd najnowszej Godzilli jest trochę ukłonem w stronę japońskiej klasyki. Jednak twórcy nie mogli obejść się bez kilku uwspółcześnień i nieco przypakowali potwora, przez co wygląda on trochę jak Mariusz Pudzianowski z ogonem i kolczastym grzbietem. Jego przeciwnicy są połączeniem nietoperza z modliszką, a mi osobiście niesamowicie przypominają potwora znanego z mojego ulubionego monster movie "Projekt: Monster".  Przez znaczną większość filmu czekamy na wielkie starcie się potworów, ale kiedy już do niego dochodzi, gigantyczne gady zachwycają nas monstrualnym KSW zorganizowanym przez naturę. 

Jak wspominałem na początku, "Godzilli" brak cech charakterystycznych dla kina, w którym występują jakieś gigantyczne stworzenia. Nie ma tu romansów, scen humorystycznych ("Transformers", "Projekt: Monster", "Pacific Rim"), a ludzie odgrywają bardzo małą rolę w ratowaniu świata, mało tego, są wręcz przedstawieni jako ci, którzy swoją arogancją do zagłady doprowadzili. Cała brudna robota spoczywa na barkach tytułowego stwora, który w odróżnieniu do swojego poprzednika z fatalnego wytworu filmopodobnego jakim była "Godzilla" Rolanda Emmericha, nie jest niszczycielskim dinozaurem, a poczciwym, starym obrońcą planety, który niczym pomoc domowa, pojawia się natychmiast wtedy kiedy zaistnieje potrzeba przyłożyć jakiemuś mutantowi i znika zaraz po skończonej robocie.


Cała ta bezpłciowość postaci sprawia, że tak naprawdę mamy gdzieś kiedy jedna z nich umiera i nie czujemy potrzeby kibicowania komukolwiek, czy to dzielnemu żołnierzowi, czy wielkiej i potężnej Godzilli i nie zmieniła tego nawet scena, w której potwór romantycznie patrzy w oczy głównemu bohaterowi wśród płonących zgliszczy San Francisco. 

Pochwalić trzeba grafików i operatorów, bo technicznie film trzyma poziom, choć wydaje mi się, że w dobie dzisiejszej, zaawansowanej technologii chwalenie wysokobudżetowych filmów sci-fi za efekty specjalne przestaje mieć sens. 

W ostatecznej ocenie "Godzilla" wypada raczej słabo, ale nie jest to wbrew pozorom kino niskich lotów. Na pewno będzie to wielka gratka dla tych, którzy pamiętają japońskie filmy o potworze wyłaniającym się z głębin oceanu, a zarazem świetna okazja dla młodych widzów, żeby poznać to co kiedyś tak cieszyło oczy starszych pokoleń. No i po raz kolejny bliski wschód będzie miał okazję zobaczyć jak niszczona jest Ameryka, więc koniec końców, zadowolonych będzie sporo.


TYTUŁ: Godzilla
REŻYSERIA: Gareth Edwards
OBSADA: Aaron Taylor-Johnson, Elizabeth Olsen, Bryan Cranston
ROK PRODUKCJI: 2014
Share on Google Plus

About Unknown

This is a short description in the author block about the author. You edit it by entering text in the "Biographical Info" field in the user admin panel.

0 komentarze:

Prześlij komentarz