
Książka "Lone survivor: The Eyewitness Account of Operation Redwing and the Lost Heroes of Seal Team 10" (bardzo chwytliwy tytuł, copywriter mistrz), która opisywała jedną z najgłośniejszych i najmniej udanych akcji przeprowadzonych przez Navy Seals okazała się hitem w USA, więc ekranizacja była tylko kwestią czasu. Jednak gdy coś jest tak bardzo pożądane i wielu chce położyć na projekcie łapę, powstaje mnóstwo problemów, które trzeba ominąć, dlatego też w pewnym momencie powstanie "Ocalonego" stanęło pod znakiem zapytania. Jednak dzięki zaangażowaniu aktorów, scenarzystów i reżysera, film ujrzał światło dzienne i spotkał się z dość ciepłym przyjęciem publiczności.
"Ocalony", opowiada historię czteroosobowego zespołu komandosów, którzy dostają za zadanie odnaleźć obóz talibów, w którym ukrywa się jeden z groźnych terrorystów, przykampić się tam przez chwilę i wrócić do bazy. Niespodziewanie trafiają na przeszkodę w postaci dziadka i młodego chłopca, którzy jak to na talibów przystało - bawili się z kozami w lesie. Mundurowi stają przed ciężkim jak jaja mamuta dylematem - zlikwidować potencjalne niebezpieczeństwo, czy puścić ich wolno. Decyzja przez nich podjęta okaże się fatalna w skutkach.
Peter Berg w swoim najnowszym filmie może nie pokazuje nam nic odkrywczego, nie przedstawia historii w jakiś arcyciekawy sposób, ale mimo wszystko nie odrywamy wzroku od ekranu i w pewnych momentach otwieramy szeroko usta nie po to by ziewać, lecz z wrażenia. Choć sama fabuła jest dosyć licha i starczyłaby na 40 minut filmu (co się z resztą dzieje, bo pozostały czas poświęcony jest na ukazanie życia w jednostce Seals), to ratuje ją świetny ubiór od strony technicznej. Nominacje do Oscara w kategoriach dźwiękowych przyznane zostały naprawdę zasłużenie, bo siedząc w kinie ciężko nie uchylać się przed świstem pocisków lawirujących gdzieś w okolicy naszych głów.
Broń strzela głośno, krew tryska jak Peter North w latach swojej świetności, a żołnierze są twardzi jak... Peter North w latach swojej świetności. Aktorzy wykonali swoje zadanie wyśmienicie. Mark Wahlberg rośnie nam na czołową gwiazde współczesnego kina akcji, a jako główny bohater i autor książki na podstawie której powstał "Ocalony",swoją kreacją sprawił, że mocno się do niego zbliżyliśmy, dzięki czemu intensywniej przeżywamy jego straty, porażki i sukcesy podczas tej fatalnej misji. Wszystko to zebrane do kupy sprawia, że mimo świadomości jak skończy się film (w końcu tytuł to jeden wielki spoiler), trzyma on nas w napięciu do niemalże ostatnich minut.
Trochę brakuje mi w tym filmie (jak i każdym innym mówiącym o amerykańsko-talibskiej wojnie) drugiej strony konfliktu. Choć na pozór talibowie odgrywają znaczącą rolę w fabule, to jednak jest to takim trochę mydleniem naszych oczu. Chciałbym w końcu obejrzeć film hollywoodzki, który pokazałby co o tym wszystkim sądzi ta druga - owinięta arafatkami strona i jakie ma pobudki, żeby strzelać, bo jak do tej pory mówi o tym tylko serial "Homeland".
"Ocalony" nie zdobył może wielu znaczących odznaczeń w świecie filmowym, bo jest za mało polityczny, ale zarobił już ponad 100 milionów dolców, a dla filmowców liczy się to bardziej niż jakieś sztywne statuetki z podrabianego złota. Myślę, że warto wybrać się na niego do kina, bo to czysta rozrywka na ważny temat. Bez przesadnego patosu, za to z mnóstwem soczystych headshot'ów.
TYTUŁ: Ocalony
REŻYSERIA: Peter Berg
OBSADA: Mark Wahlberg, Eric Bana, Ben Foster
ROK PRODUKCJI: 2013
Film naprawde dobry, ale ogladajac go a takze zaraz po jego obejrzeniu, nie moglam wyjsc z podziwu dla tego, jak wiele razy bohaterowie spadali w nim z urwisk, klifow i innych gorek w afganskiej scenerii. Cos nieprawdopodobnego. :)
OdpowiedzUsuń