Powstanie polskiego kina


Wspaniały aktor Jacek Braciak, w bardzo dobitny sposób porównał polski film wojenny z amerykańskim, powołując się na niskie budżety naszych produkcji, przez co nigdy nie powstanie w naszym kraju realistyczne kino militarne. Jan Komasa na realizację "Miasta 44" dostał niespełna 25 milionów złotych, co z pewnością nie wystarczy na stworzenie światowego blockbustera, ale nie to jest najważniejsze. Ten młody reżyser udowodnił, że w dzisiejszych czasach, mając pomysł i odwagę, można stworzyć naprawdę zachwycającą superprodukcję daleką od hollywoodzkiego patosu, jednak nie ubliżająco, a po prostu odmiennie i świeżo.

Choć "Sala samobójców" nie była dla mnie czymś wartym zachwytów na tak wielką skalę jak napompowały to patronujące jej media, choćby dlatego, że Gierszał był nieprzekonujący, a cały zamysł i przesłanie filmu o kilka lat przestarzałe (w ogóle TVN ma chyba problemy z nadążaniem nad siecią, o czym świadczy m.in. ich jesienny spot...), jednak nie można mu odmówić oryginalności w operowaniu obrazami, światłem i romansem z lekkimi efektami komputerowymi, dlatego też najmocniejszym punktem "Miasta 44" jest właśnie jego strona techniczna i powiew świeżości w przedstawieniu dobrze znanej Polakom, bolesnej historii. 


Film ma w sobie coś co przyciąga, dopóki nie pojawi się na ekranie żaden z jego bohaterów. Niestety. Przy debiucie Komasę uratowali znakomici aktorzy drugoplanowi, bo zatrudnienie Pieczyńskiego, Kuleszy i Preis było strzałem w dziesiątkę, tutaj natomiast postawił na świeżyznę, przez co film stracił wiele. Młodzi aktorzy choć piękni, są sztywni jak mokre majtki na mrozie, ich kwestie recytowane jak wierszyk na szkolnym dniu babci, a emocje od nich bijące są naturalne jak opalenizna Joli Rutowicz. Komasa mógł równie dobrze narysować oczy i buzię na drewnianych balach, ustawić je w miejscu akcji i nie zrobiłoby to różnicy w odbiorze (swoja drogą, mamusia i tatuś Zosi Wichłacz wcielającej się w rolę Biedronki, muszą mieć sporo znajomych w jury Gdańskiego Festiwalu Filmowego, skoro dostała ona główną nagrodę za rolę pierwszoplanową). Przez nieumiejętne poprowadzenie aktorów, mamy tak naprawdę gdzieś co się z nimi dzieje, a fabuła staje się dziurawa i najprościej w świecie nieciekawa. 

Wbrew zwiastunowym obietnicom, nie uświadczymy w filmie wielkich bojów pomiędzy odważnymi powstańcami a niemieckimi wojskami. Reżyser stara się bardziej przybliżyć nam różne punkty widzenia co do samego powstania oraz ukazać nie tyle konflikt zbrojny co wewnętrzne rozterki narodu polskiego. Głównym bohaterem jest Stefan (Józef Pawłowski), młody człowiek z Woli, syn aktorki i zmarłego oficera. Pod namową przyjaciółki, dołącza on do konspiracyjnego oddziału Armii Krajowej, gdzie poznaje nowych przyjaciół. Nagły wybuch powstania nie daje mu się jednak nacieszyć nowym życiem...


Na szczęście Komasa rekompensuje braki fabularne i aktorską nieudolność realizatorskim miszmaszem wszystkiego co w nowoczesnym kinie najlepsze. Po raz pierwszy w polskim filmie scenografia, zarówno ta wygenerowana komputerowo, jak i naturalnie usypana z gruzu powala na kolana, a efekty specjalne - choć nieporównywalne z tymi w amerykańskich superprodukcjach - nareszcie nie szczypią w oczy tandetą. Film jest istnym, gatunkowym szejkiem, w którym możemy znaleźć ultrarealistyczne sceny gore z fruwającymi flakami, odciętymi kończynami i spalonymi zwłokami, wyrwane z kontekstu, fantazyjne pocałunki ze świstającymi kulami w tle, psychodeliczne zwidy rodem z japońskich horrorów w głowach przemierzających kanały warszawiaków, pięknie nakręconą ucieczkę z cmentarza z ponadczasowym "Dziwny jest ten świat"w tle i dziki seks w slow-motion pomiędzy powstańcami pod akompaniamentem Skrillexa. Brzmi jak szaleństwo, ale w rzeczywistości jest to kinowa awangarda i przecieranie szlaku dla młodych twórców na całym świecie.

Nieuchronną bolączką reżysera może stać się porównywanie do kina amerykańskiego, jak dzieje się ze wszystkim co nie jest chujowe w tym kraju. Jednak kinowi laicy, którzy na widok wybuchu od razu rzucają w stronę filmu cegłę z naklejoną wiadomością "ale amjeryka" tym razem mylą się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Film nie ma nic wspólnego z rozrywkowym stylem zza oceanu. Wręcz wszystko jest na odwrót! Nie ma najlepszego we wszystkim weterana wojennego, a są młodzi, bawiący się w wojnę chłopcy, nie ma zemsty za śmierć bliskich, jest pobłażliwość i strach, nie ma powiewających ku wiktorii flag, są palone sztandary i dezercja. Mało tego, że film w żadnym wypadku nie naśladuje kina amerykańskiego, on nie przypomina niczego co do tej pory powstało, a w dzisiejszych czasach jest to powód do dumy. 


Obraz Komasy ma wiele błędów, które z pewnością poprawi w kolejnych produkcjach. Ten 33-latek zdobył moje zaufanie i pokładam w nim nadzieje na świetne, polskie modern kino. Uwielbiam jego eksperymenty i ukryte smaczki, takie jak "Mały Powstaniec" czy fotograf robiący zdjęcia, które istnieją naprawdę. Klasa.

"Miasto 44" podzieli polaków, bo dotyka ważnego dla nas problemu. Z pewnością dotrze do młodzieży oraz ludzi z bardziej otwartymi umysłami (mówiąc otwarte umysły mam na myśli tych, którzy nie oburzają się, kiedy powstańcy się całują zamiast umierać, bo to obraża historię i ich heroizm), tym bardziej, że film nie odpowiada jednoznacznie na pytanie o słuszność powstania. Pięknie pokazuje, że dwa obozy spierające się o to istniały przed, w trakcie, po nim i przetrwały po dziś dzień.


TYTUŁ: Miasto 44
REŻYSERIA: Jan Komasa
OBSADA: Józef Pawłowski, Zofia Wichłacz, Anna Próchniak

ROK PRODUKCJI: 2014


Share on Google Plus

About Unknown

This is a short description in the author block about the author. You edit it by entering text in the "Biographical Info" field in the user admin panel.

0 komentarze:

Prześlij komentarz